22:15. Po kilku godzinach lotu wysiadasz na gruzińskiej ziemi. Jest 22 grudnia. Możesz jeszcze zawrócić. Pojechać do miasta. Kupić butelkę wina. Przespać się w komfortowych warunkach, albo… ruszyć po Twoje marzenia.. Niedziałające lampy na drodze, sprawiające, że cały, pobliski teren skąpany jest w granatowym mroku, zmuszają Cię do pierwszego wydatku.10 lari wysupłanych z Twoich podróżniczych zasobów.
Maszrutka, później, kuszetka, w pociągu napędzanym węglem, 6 godzin i już przenosisz się do nieco ponurego miasta, w którym przed laty urodził się, zawsze żywy, towarzysz Stalin- Gori. W mieszkaniu ze śniadaniem, czeka już na Ciebie Kasia, na co dzień pracowniczka Ambasady w Tbilisi. Zmęczony po nieprzespanej nocy padasz na łóżko, zasypiasz. Wiesz, że musisz nabrać sił, bo jutro zaczynasz „prawdziwą walkę z trasą”. Kolejne godziny poświęcasz na Muzeum Stalina, pobliskie Zoo, przetestowanie kuchni gruzińskiej z chinkali na czele i zanurzeniu się w uroki domowego wina.
Na tarczy Twojego zegarka wskazówki pokazują godzinę 6:27. Ślizgając się po oblodzonych ,dziurawych chodnikach wpadasz na zatłoczoną stację kolejową. Rzucasz na kasową ladę 50 tetri (1 złoty) i możesz wsiadać do, z wolna ruszającego pociągu- kierunek Tbilisi. Dostajesz uroczą miejscówkę obok pana trzymającego klatkę z dwoma kogutami, babuszką szmuglującą fajki bez akcyzy i dwoma żołnierzami, taszczącymi coś w rodzaju ogromnych worków z kaszą. Siedzenie przeznaczone dla jednej osoby zajmują trzy, w końcu kolektywizm i społeczna, postradziecka solidarność muszą być przestrzegane.
Wszystko, do tej pory było tylko przygrywką do prawdziwej podróży. Po Twojej ostatniej, stopowej wyprawie do Chorwacji stwierdziłeś, że już nigdy więcej stania przy drodze, z wyciągniętym kciukiem, z resztą mówiłeś to już tysiące razy, po Maroku, Australii, Bałkanach. Autostop jest jednak toksycznym związkiem. Z jednej strony go nienawidzisz, gdy stoisz kolejną godzinę w kurzu/błocie/deszczu/prażącym słońcu/przenikliwym zimnie- skreśl właściwe. Z drugiej natomiast uwielbiasz energię, którą daje Ci poznanie tych wszystkich niesamowitych ludzi, kradzież ich życiowych historii i emocji.
Oszczędzając siły. Wsiadasz do rozlatującej się maszrutki, żeby wydostać się na przedmieścia stolicy. Docierasz do miejscowości Marneuli. Tutaj musisz odwiedzić dwa miejsca. Pierwszym z nich jest pobliski sklep monopolowo-wielobranżowy, gdzie pozyskujesz niezwykły przedmiot, zwany markerem. Drugim miejscem jest miejscowy… śmietnik, gdzie wygrzebujesz prostokątny kawałek kartonu. Te dwie rzeczy są genialnymi elementami podróży. Dlaczego? Bo to właśnie za ich pomocą możesz dotrzeć wszędzie, gdzie tylko zamarzysz. Jeden napis, wyciągnięta ręka i jedziesz, zdobywasz, odkrywasz !
Jest łatwiej niż sądzisz, 2 godziny, cztery auta, i kolejna, tym razem ormiańska pieczątka w Twoim paszporcie. Kilka przesiadek, bez większych problemów docierasz do Vanadzora, skąd łapiesz stopa jadącego prosto do Erewania. Jak się później okaże jesteś na najlepszej drodze do piekła, ale ono już dawno …zamarzło.
Patrzysz z coraz większym niepokojem za okno samochodu. Śnieg, który miał leżeć tylko w wysokich górach nie zamierza odpuścić, wraz z kolejnymi kilometrami. Masz w głowie ostre słońce ogrzewające Cię w Gruzji.
Widzisz tabliczkę „Yerewan”, kilka minut później docierasz na dworzec. Z niedowierzaniem patrzysz na kreskę, znalezionego termometru, która zatrzymała się na magicznym punkcie -25, zbliża się wieczór, na dobrą sprawę umówiony z Tobą couchsurfer, u którego miałeś spędzić noc nie daje znaku życia… Zaczęła się prawdziwa podróż!
Comments